Witajcie!
przerwy w blogowaniu mam coraz dłuższe ale niestety doba zbyt krótka a pracy zbyt
dużo zarówno zawodowej jak i domowej.
Wracam do Was z tematem, który ostatnio zajmował nam wieczory
czyli drewniane donice tarasowe.
Brakowało mi bliskości roślinności i oczywiście wymyśliłam sobie donice.
Goły, duży taras niestety nie jest przytulny.
Wspólnie z moim zdolnym mężem zdecydowaliśmy o formie, kształcie i ilości donic:-)
Następnie zaczęła się bonanza:-)
Garaż służył nam za warsztat i wieczory spędzaliśmy na ręcznej robótce,
właściwie całą pracę wykonał mój Peter a ja mu towarzyszyłam i służyłam w potrzebie:-)
Dla wyjaśnienia, mój mąż nie jest stolarzem a jedynie zdolnym i pracowitym facetem:-)
Ależ Go wychwalam, chyba nie uwierzy jak przeczyta ale zasługuje na to w pełni.
Często się śmiejemy, że zgrany z nas duet,
ja mam wizje i pomysły a on jest najlepszym, generalnym wykonawcą:-)
Jesteśmy jak Pixie i Dixie, Flip i Flap czy inni:-)
Po kilku tygodniach osiągnęliśmy zamierzony efekt!
Teraz mogę z tarasu nie schodzić:-)
Do obsadzenia została jeszcze jedna donica ale nie dałam już rady.
Dokończę w tygodniu:-)
A co Wy o nich myślicie?
Trudne początki, zakup materiałów, wymiary, cięcia, zbijanie...
Następnie malowanie, owijanie włókniną, wypełnianie keramzytem, ziemią
i wreszcie sadzenie roślinek:-)
Warto było czekać i wykonać tyle pracy.
Satysfakcja ogromna a efekt bezcenny.
Jestem zachwycona całokształtem:-)
Jeszcze tylko malowanie tarasu na szaro i będę w raju!
Początki malowania już widać ale to dosyć długa i żmudna praca,
szczególnie biorąc pod uwagę upał i możliwości czasowe...
Tegoroczne wakacje chyba spędzę na tarasie:-)))))
Dobrej nocy!